czasem wesoły, czasem smutny happysad

O „sodówie”, czereśni i „z ust do ust” metodzie - opowiada Kuba Kawalec.

Doładowanie energetyczne osiągnęło swój maksymalny poziom. Oryginalne teksty, chwytliwe rockowe brzmienia, a przede wszystkim, sympatyczni chłopcy z formacji Happysad porwali bialską publiczność podczas koncertu w klubie muzycznym Fregata 22 października. Chociaż, zespół liczy pięciu członków, panowie wydelegowali frontmana, Kubę Kawalca na misję rozmowy z Tygodnikiem Podlaskim. Przekonajcie się dlaczego. 

Intensywnie koncertujecie tej jesieni, jak wam „jedzie” trasa „Skazani na busa tour”? 
Tak naprawdę zaczęliśmy 3 tygodnie temu, więc jeszcze się rozkręcamy. Wchodzimy na coraz wyższe poziomy, ważnym testem był koncert w warszawskiej Stodole. Oswajamy się już z nową setlistą i aranżacjami. Idzie nam coraz lepiej.

Z bialską widownią nie konfrontujecie się pierwszy raz…
Dzisiejszy koncert to pewnie już dziesiąte spotkanie. Najbardziej utkwiły nam w pamięci występy w klubie Muzyczna Apteka, ale niestety podobno miejscówka już nie istnieje. Miło wspominamy Białą, ten wschodni temperament robi swoje. Ściana wschodnia jest naprawdę energetyczna, nie wiem skąd to się bierze, ale za każdym razem publiczność bardo żywiołowo na nas reaguje. Podobne wrażenia wynosimy, grając w miejscowościach na Podkarpaciu.

Regresywny rock bezideowców, którzy nie poszukują, tylko odtwarzają – to nie zarzuty krytyków, tylko wasze deklaracje… to prowokacja?
Powtarzamy to przekornie, jesteśmy poniekąd w opozycji do rocka progresywnego, alternatywnego. Wykonujemy prostą muzykę, nie mamy poczucia, ze musimy odkrywać nowe horyzonty. Materia dźwiękowa, która już powstała stwarza wiele możliwości, pozostaje jeszcze wiele miejsca do wykorzystania. Ale nie krytykujemy zespołów, które chcą eksperymentować, istnieją przecież wykształceni wirtuozi, którzy eksplorują niezbadane ścieżki. My odczuwamy radość z naszej twórczości, przekazujemy w swoich aranżacjach to, co myślimy, bez udawania.

Wasza ostatnia płyta „Mów mi dobrze” różni się nastrojowo od poprzednich krążków, jest pogodniej?
Czujemy, że „Mów mi dobrze” jest bardzo energetyczna. Niektóre albumy są bardziej nostalgiczne, inne pogodne, bo w końcu, jak zwyczajni ludzi mamy potrzebę wylania swoich obaw, lęków, a kiedy trzeba, dzielimy się pozytywną energią. Nasze utwory często wybrzmiewają skrajnymi emocjami. Staramy się jednak tak dobierać materiał, aby płyta stanowiła w miarę spójną całość – to trudne wyzwanie.

Nie brylowaliście na salonach, żadnej medialne promocji nie praktykowaliście, chyba wasza wierna publiczność was wypromowała…?
Dobre sformułowanie. Udało nam się dotrzeć do ludzi, a metoda „z ust do ust” stanowi jedną z podstawowych form marketingu. Przyczynił się także Internet, gdzie ludzie wymieniali się naszymi utworami.

Pamiętam, że Marek Niedźwiecki bardzo często chwalił was na antenie Trójki, ale czy wy w ogóle przejmujecie się głosami krytyków?
Mam czasami wrażenie, że niektórzy się z nas nabijają (śmiech). Zresztą, te głosy są tak skrajnie różne, że jeżeli mielibyśmy się przejmować, to sfiksowalibyśmy. Mamy świadomość tego, że dla części odbiorców nie stanowimy super objawienia muzycznego. To działa jak ciężarek, który trzyma nas przy ziemi. Na pewno, „sodówa” nam nie odbije.

Wasza publiczność jest dosyć zróżnicowana, zarówno pod względem wiekowym, jak i środowiskowym… 
Cieszę się, że coraz więcej ludzi zaczyna to dostrzegać. W pewnym momencie, dziennikarze zarzucali nam, że naszą główną grupę słuchaczy stanowi młodzież. Ale podkreślamy, że dorośli, dojrzali fani również przychodzą, i co ważne przeżywają tę muzykę. Nasze utwory mają uniwersalny przekaz i docierają do różnych odbiorców. A to, że może jesteśmy niedojrzali emocjonalnie, to już inna kwestia. Nawiasem mówiąc, nawet Muniek powiedział ostatnio, ze ma dylemat – zostać dzieciakiem czy dorosnąć. Nam do tego progu jeszcze brakuje.

Koncert to wasz żywioł, ale co wolicie-żywioł w klubie, czy w plenerze?  To jest taka nasza czereśnia, coś więcej niż wiśnia. Koncerty w klubach mają to do siebie, że istnieje ryzyko problemów akustycznych. Każdy klub to inna akustyka, plenerowe imprezy są z reguły technicznie lepiej zorganizowane. Z drugiej strony, granie w zamkniętych lokalach umożliwia interakcję z fanami. Ten dysonans już się zaciera, ponieważ mamy wiernych, oddanych fanów, którzy znają piosenki, więc klimat można zbudować wszędzie. Jeżeli gramy masę koncertów w plenerze, to tęsknimy za cieplutkimi klubami i odwrotnie. Na szczęście, mamy urozmaicony harmonogram. 


Czy jakieś plany na pojesienną przyszłość już się krystalizują? 
Coś się rodzi, ale plany póki co, pozostają nieprecyzyjne. Za pewien czas, obchodzimy 10-rocznicę istnienia formacji Happysad. Z tej okazji planujemy jakieś wydarzenia, ale raczej bez pompy medialnej, W międzyczasie pracujemy nad materiałem na naszą nową płytę.

 
Dziękuję za rozmowę.
Ewelina Burda

  • Polecane

Loading