Łukasz Cegliński - Białystok, klub studencki gwint

Białystok, klub studencki gwint 23.10.2010 r. Około godziny 22:30 po koncercie happysad rozmawiałem z Łukaszem Ceglińskim, gitarzystą i wokalistą zespołu którego złapałem z doskoku w okolicach opustoszałej sceny po czym przeszliśmy na backstage aby przeprowadzić rozmowę.

Witaj serdecznie - Radosław Chrzanowski biuletyn wydziału zarządzania Politechniki Białostockiej. 
Dzień Dobry - Łukasz Cegliński happysad.
R: Bardzo mi miło. Na początek chciałem zapytać jakie są Twoje odczucia rok po wydaniu waszego nowego materiału, jak odnosisz się do tych utworów i samej sesji nagraniowej, czy zmienił byś coś na dzień dzisiejszy z perspektywy czasu?
Ł: Bardzo cieszymy się że ta płyta przyjęła się koncertowo, bo to były piosenki faktycznie energetyczne i weselsze, niż te które ukazały się na poprzedniej płycie – czyli na „nieprzygodzie”. Siłą rzeczy byliśmy spokojni, że te utwory są koncertowe, że jest jakaś szansa, że ludzie będą się przy nich dobrze bawić. No i teraz po roku mogę śmiało powiedzieć jako ja, a w imieniu zespołu pewnie też, że one się bardzo dobrze sprawdzają na koncertach… 
R: Co było widać podczas dzisiejszego wieczoru…
Ł: No właśnie - ludzie sobie śpiewają, świetnie przy nich się bawią. Dla nas, jako autorów tej płyty, jest to bardzo wesoła i dobra wiadomość. W zasadzie tak jest i dzisiaj, w Białymstoku i na każdym innym koncercie. Utwory z nowej płyty przyjmowane są bardzo dobrze, co np. przy poprzedniej płycie wyglądało zupełnie inaczej. Poprzednia płyta była zaskoczeniem, że jest trochę smętna, melancholijna i jak były pierwsze koncerty promujące „nieprzygodę” to ludzie krzyczeli „tylko nie z trzeciej, tylko nie z trzeciej” i w ogóle płakali pod sceną J. No a teraz, jak wydaliśmy tą czwartą, to już nie było takich tekstów i jest nam naprawdę ciepłao na sercu że jest tak przyjmowana… A czy bym coś zmienił? Ja tak mam, że patrząc z perspektywy czasu bym coś zmienił, bo nawet jak się gra na koncertach utwory, które są już na płycie - to siłą rzeczy, żeby się nie zanudzić na śmierć, człowiek sobie coś tam dogrywa, podgrywa, jakieś nowe patenty i te nowe rzeczy człowiek by chciał wrzucić na płytę, ale niestety już jest za późno…
R: Jak doszło do waszej współpracy z Mystic Production, bo to jest całkiem ciekawa kwestia?
Ł: Najzwyczajniej w świecie, jest to wydawnictwo bardzo otwarte na rynek Polski. Trzymają rękę na pulsie. Oni chyba jako jedyni wiedzieli z tych wszystkich firm, bo chyba tylko oni byli zainteresowani nami, że kończy nam się umowa z SP Records i w zasadzie to będziemy wolni jak ptaki, a okazało się że w Mystic ludziom bardzo podoba się to co robimy i po prostu, najzwyczajniej w świecie, zaproponowali nam współpracę zaczynając od płyty DVD, a potem siłą rzeczy przeszło na płyty normalne… Jesteśmy bardzo zadowoleni ze współpracy, bo to jest taka firma, że czego zespół sobie zażyczy, to właśnie to dostaje.
R: Ogólnie jeżeli chodzi o nurty muzyczne to na pewno był jakiś zespół, jakiś nurt na którym się wzorowaliście, bo każdy zespół jest na swój sposób odtwórczy. Jak to wyglądało w Waszym przypadku? 
Ł: To czego słuchasz na co dzień ma wpływ na to co grasz. W naszym przypadku, patrząc z szerokiej perspektywy, była to Polska muzyka gitarowa. Nas po pierwszej płycie oczywiście przyrównywali do Pidżamy Porno, ale również do Kultu, T.Love, do Tiltu, do wszystkich tych kapel które w latach 80 grały i przeżywały swoje okresy świetności. Ale ten okres świetności trwa do tej pory, bo to są nadal znane zespoły. Nagrywają w dalszym ciągu świetne płyty. My nie mieliśmy czegoś takiego, że zakładając zespół uznaliśmy że należy grać jak jakiś inny zespół. Wszystko wychodzi w praniu i podświadomie. Zawsze w wywiadach powtarzamy, że muzyka, którą gramy to jest wypadkowa naszych umiejętności i tego czego słuchamy na co dzień, a myślę że umiejętności przede wszystkim. Bo my jesteśmy w jakiś sposób ograniczeni swoją wiedzą, pomijając Daniela (trąbka, klawisze - przyp. Red.), bo on ma wyższe wykształcenie muzyczne i posiada zupełnie słuch absolutny, więc więcej rzeczy może zagrać niż my i to jest pewne. My jesteśmy trochę ograniczeni ale jakoś tam sobie dajemy radę:) 
R: Miewasz czasami takie wrażenie że jeżeli w Polsce coś komuś się udaje, to się go nienawidzi? 
Ł: To jest norma, to jest Polska mentalność, oczywiście. Zaraz się mówi, że gra się jakieś gówno, albo że musiał komuś zapłacić, albo że wlazł komuś do łóżka, żeby się udało - no ale tak już jest i nie widzę żeby to się zmieniało. Zauważam taką tendencję, jest to bardzo drażniące i męczące, ale pozostaje tylko rozłożyć ręce. Bo ja nie jestem w stanie tego ogarnąć i nie wiem, co by się musiało stać, żeby ludzie przestali myśleć w ten sposób. Być może większej ilości zespołom powinno się udać tak, jak powiedzmy nam, a to się stanie jedynie w momencie kiedy mass media, radio, TV, otworzą się bardziej na Polską muzykę i zaczną ją grać, promować…
R: Mimo wszystko Was aż tak nie widać ani w mediach ani w TV, a jednak jesteście znani i rozpoznawalni…
Ł: No i chwała Bogu! Teraz jest też takie myślenie, że jak człowiek pokażę się w TV to już jest od razu na wejściu skomercjalizowana jego muzyka, to znaczy że się sprzedał, to znaczy że musiał to, co wcześniej powiedziałem - komuś wleźć do łóżka, komuś zapłacić, żeby się pokazać... A to oznacza, że chce za wszelką cenę wystąpić w TV, bo oczywiście chce zarobić. A u nas jak się głośno mówi o pieniądzach, to zaraz jest afera, że ktoś chce zarabiać na graniu np. muzyki. To jest straszna rzecz, moim zdaniem, jeżeli ktoś tak myśli, bo w sumie my też nie gramy za paluszki i piwo tylko także za pieniądze.
R: Cofając się trochę w przeszłość czy pamiętasz swój pierwszy koncert i towarzyszące temu emocje? 
Ł: Jedyny koncert jaki pamiętam jak byłem mały, to był Papa Dance u nas w domu kultury w Skarżysku i machałem bardzo czapką:) 
R: Wspominając 1995 rok - HCKF (hard corowe kółko filozoficzne - pierwszy zespół członków happysad – przyp. red.) początki nieraz bywają ciężkie… :) Mamy jednak schyłek 2010 roku, czyli minęło 15 lat - jak wspominasz tamte czasy?
Ł: To były bardzo gówniarskie czasy, bo my wtedy byliśmy w liceum, ale… zajebiste. Wiadomo, że w liceum człowiek emocjonalnie i psychicznie dojrzewa do pewnych rzeczy. To są zawsze w tle pierwsze miłości, pierwsze bójki... Wiadomo, że nauka wtedy też jest ważniejsza. Człowiek poważniej podchodzi do niej niż w podstawówce, bo przychodzi widmo matury, potem widmo studiów. Jest to wszystko coraz bliżej i człowiek inaczej myśli. Dodatkowo hormony zaczynają buzować. Ja wspominam chyba liceum lepiej niż studia - na pewno jest więcej emocji, jak sobie spojrzę wstecz. Wiele rzeczy w liceum dzieje się po raz pierwszy i tak na przykład pamiętam, jak po raz pierwszy spotkaliśmy się na próbie, czy jak graliśmy Kaczmarskiego na przerwach w liceum z Kubą, czy potem, jak graliśmy w garażu u jego rodziców covery Nirvany czy RATM (Rage Against The Machine)… To są takie rzeczy, które - jak się spogląda wstecz - to się ma gęsią skórkę i łzy w oczach. Bo to są rzeczy, które już nie wrócą, a pozostaje ci z tego okresu parę zdjęć i obrazów w głowie i tylko tyle…
R: Uważacie się za zespół rockowy? Do jakiego worka wrzuciłbyś sam siebie kiedy miałbyś sklasyfikować waszą muzykę? Bo szufladkowanie waszej muzyki jest często bardzo obszerne i zaskakujące …
Ł: Bo to zależy tak naprawdę od tego, jakiej szuflady się użyje. Jak szerokiej i jak głębokiej, jak pojemnej… Wiadomo, że jest to muzyka rockowa bo są gitary, ponieważ jest rytm „umca, umca, umca”. Jak graliśmy w Czechach na festiwalu, była tam rozdawana taka broszurka jakie kapele grają i nas tam określili jako muzyka gitarowa z Polski. Ja myślę że jest to najzwyczajniej w świecie polska muzyka gitarowa, rockowa, alternatywna powiedzmy. Chociaż nie wiem z drugiej strony w czym ta alternatywność miała by się przejawiać w naszym zespole. A to, jak już sobie ludzie sami nas uporządkują, tak naprawdę nas za bardzo nie interesuje. Muzycy, artyści, mam wrażenie, że bardziej się skupiają na tym, co grać. Jak siedzą w próbowni, to się myśli mordują i tam przeżywamy chwile wytężenia umysłu, a kompletnie nie zajmujemy się tym, kto i jak określa naszą muzykę.
R: Troszkę uprzedziłeś moje następne pytanie bo chodziło mi o to jak wygląda u was proces komponowania muzyki? Czy najpierw powstają teksty a później całe aranżacje muzyczne czy może jeszcze inaczej?
Ł: W naszym przypadku to jest pełen pejzaż możliwości. Teksty piszę Kuba, więc niejako on ostatecznie coś tam zmienia, np. w progresie akordów, albo w aranżacji utworów. Czasem jest tak, że on weźmie gitarę i wymyśli jakiś kawałek, albo gramy na próbie i zaczynamy robić utwór od jakiejś bzdury, od zupełnie jakiejś głupiej zagrywki, która później się przeradza we wstęp do utworu a potem nagle ktoś podchwyci i płynie dalej – improwizuje. Zazwyczaj jest tak, że jakieś pomysły, jakieś skrawki tekstu, które się Kubie układają, powstają w momentach kiedy weźmie gitarę, np. w hotelu czy w busie, w podróży, a później je szlifujemy właśnie na próbie.
R: Macie zamiar osiągnąć coś więcej poza granicami naszego kraju? Bo odnoszę wrażenie, że koncentrujecie się głównie na rodzimym podwórku. Czy może kiedyś to się zmieni - kompozycje w języku angielskim, albo inna próba wybicia się poza granicami? 
Ł: Długo się zastanawiam, bo mam przykład jednej kapeli, o której chcę powiedzieć i drugiej o której nie chcę powiedzieć, odnośnie tego, że jest sens robienia takiego czegoś. Kapela, o której chce powiedzieć, to zespół Pustki, który jeździ do Ameryki, tam gra jakieś festiwale, jest w miarę popularny. Dostali tam bardzo fajne propozycje, od stacji radiowych, od wydawnictw i wiem, że się podoba. A z drugiej strony, jest inny polski zespół, który wydaje płytę po angielsku i ma pewnie jakąś nadzieje na zwojowanie czegoś tam, a wiem że jest to muzyka, która jest na całym świecie i tego się nie zmieni. Ja mam wrażenie że nasza muzyka jest właśnie taka… Pełno jest jej na świecie. Pełno jest zespołów grających fajniej, ale mam wrażenie, że my jesteśmy w jakiś sposób popularni z racji tego, że jesteśmy nasi – polscy. Z drugiej strony śpiewamy o rzeczach niby uniwersalnych, które się dzieją na całym świecie, ale one dotyczą polaków i tego co się dzieje na naszym podwórku. Ja sobie nie wyobrażam, żeby Kuba śpiewał po angielsku jakiś tekst ze starszych płyt. Aczkolwiek, jak teraz byliśmy na mazurach na takim, jak my to nazywamy obozie kompozycyjnym, zamknęliśmy się tam i komponowaliśmy sobie utwory, to powstał jeden całkowicie po angielsku i szczerze zaczęliśmy się zastanawiać, czy nie zostawić go w języku angielskim. Jednak jest to o tyle wytłumaczalne, że jest to utwór country. Szczęśliwie jednak Kuba napisał do tego polski tekst więc kłopotów już nie ma:)
R: Czym poza muzyką interesujesz się na codzień? To już jest pytanie stricte do ciebie… co cię wciąga, co pochłania twój wolny czas, którego pewnie i tak nie masz zbyt dużo, ale pewnie coś tam jest poza muzą?
Ł: No właśnie, nawet jak siedzę przy internecie - a spędzam przy nim dużo czasu w domu - to i tak grzebię w muzyce. Szukam fajnych płyt, wykonawców, zespołów. W zasadzie większość wolnego czasu mi wypełnia muzyka. To nie chodzi o to że siedzę i ćwiczę ale lubię słuchać, lubię kupować płyty, mieć pojęcie co się dzieje na świecie w muzyce rozrywkowej. A tak normalnie, na co dzień, to żona chodzi na pół etatu do pracy, więc pół tygodnia ja siedzę z Mikołajem, moim synem w domu, więc jako tata mam co robić i tego wolnego czasu nie mam zbyt dużo. 
R: W internecie często spotykam się z opiniami, że wasza muzyka jest dla kobiet, że nie macie jaj i inne tego typu zdania. Chciałbym po prostu wiedzieć, jak się do tego odnosisz, czy cię to rusza w jakiś sposób? Jak się ustosunkowujesz do tego rodzaju opinii? 
Ł: Nie rusza mnie, znaczy nas nie rusza… Albo inaczej - rusza, zajebiście rusza:) Pierwszy zarzut, że to muzyka dla dziewczyn? To dla mnie nie jest zarzut, bo co? Dziewczyna jest gorsza od chłopaka? Moim zdaniem nie jest. Może być taki zarzut i to już jest częściej spotykane że to jest muzyka dla bardzo młodych ludzi - takich wiesz czternasto-, piętnasto-, a nie daj boże szesnastolatków… To jest zarzut, który jest najczęstszy. Bardzo często nas o niego pytają, a my mamy na to zlew, z racji tego, że jako czternasto-, czy piętnastolatek byłem po raz pierwszy na koncercie zespołu Kult, jako siedemnasto-, czy osiemnastolatek byłem na Pidżamie Porno i to są lata, w których właściwie zaczyna się słuchać muzyki. Co my, jako zespół, mamy do gadania, że teraz młodzież dojrzewa szybciej, szybciej się żenią, wszystko się dzieje szybciej? Co mamy do tego, że nagle na koncerty zaczynają przychodzić nastolatkowie. My się z tego cieszymy, bo to znaczy po prostu, że wcześnie zaczęli słuchać muzyki gitarowej i to jest super. Natomiast gorzej jest, jeśli ktoś z tego zarzutu wyciąga taki wniosek, że skoro takie szczeniaki słuchają tej muzyki, to znaczy że ta muzyka jest w ogóle do dupy i już nie słucham tej muzyki i nie będę chodził na koncerty bo to jest muzyka dla dzieci i koniec kropka. Moim zdaniem to jest tak, że muzyki słuchasz wyłącznie dla siebie, a nie dla kogoś innego i jeżeli nie podobają mi się fani jakiegoś zespołu a podoba mi się sama muzyka, no to sorry - zamykam oczy, ale idę na koncert i stoję w jakimś miejscu, w którym ci nastolatkowie mnie nie dotykają i koniec. 
R: Dobiegając pomału do końca - czy pamiętasz może swój pierwszy instrument, który w życiu trzymałeś w rękach, dostałeś, kupiłeś, jaka to była gitara? A może to nie była gitara? :)
Ł: To nie była gitara i nie był instrument, ale bardzo mi podchodzi pod pierwsze wrażenia muzyczne. Ja miałem być perkusista tak naprawdę jak byłem mały i sobie wymarzyłem że będę grał na perkusji. Tata mi kupił pałeczki w Warszawie, bo jeździł w delegacje i tam gdzieś dostał w sklepie muzycznym, a ja od babci brałem takie okrągłe tace na placki, jakieś tam poduszki no i w to nawalałem.J Rodzice wymiękali, zamykali drzwi, strasznie cierpieli ale to było silniejsze ode mnie. Poniszczyłem babci te patery, ale potem babcia - no bo babcia jest że tak powiem „winna” temu co robie - kupiła mi pierwszą gitarę. Zaprowadziła mnie do sklepu muzycznego w Kielcach i powiedziała „wybierz sobie gitarę”, a ja wziąłem sobie takie pudło, starego „Defila”… A później rodzice powiedzieli, że skoro masz gitarę, to idziesz do szkoły muzycznej - chodziłem tam 9 lat ale nie skończyłemJ. Nie chciałem uczyć się o kompozytorach, a poległem na Cyruliku Sewilskim i do dziś siedzi mi w głowie:)
R: Już całkowicie na koniec, może to pytanie wyda Ci się nieco śmieszne, ale szalenie mnie ciekawi… Czy, jako zespół, nadal sami musicie nosić swój sprzęt np. z busów przed koncertami, rozstawiać go na scenie itd. Czy są ludzie za to odpowiedzialni, którzy to robią po prostu za was? Czy nie musicie już dźwigać swoich gratów?:)
Ł: Bardzo dobre pytanieJ. Prawda jest taka, że takie rzeczy w normalnym zespole robią techniczni, których jest dwóch. U nas jest za to odpowiedzialność wspólna. Wiadomo, że sprzęt na scenie rozkłada i składa kolega Bocian który jest technicznym z powołania. Natomiast my dostarczamy sprzęt pod busa, a nasz Mareczek najwspanialszy kierowca, z naszym Bocianem, najwspanialszym technicznym, jakoś tam układają „tetris” i dopasowują klocki żeby to się tam nie rozlatywało. Jesteśmy zespołem, który jeszcze - żeby sodówa nie uderzyła do głowy - nosi sprzęt z busa i do busa:) 
R: Tyle chciałem wiedzieć dzięki za rozmowę…
Ł: Spoko, nie ma problemu, dzięki.

  • Polecane

Loading