"Płyta prosto z dziczy" - Łukasz Cegliński

– Wasza najnowsza płyta „Ciepło/zimno” jest bardziej „sad”, niż „happy”. Taki był zamysł, aby po wesołej płycie wydać smutną?

– Faktycznie, ta płyta jest bardziej spokojna, refleksyjna, mniej do poskakania. Nie było jednak takiego zamysłu. Stało się to podświadomie. Nigdy nie myślimy: o, teraz zrobimy utwór do zabawy, więc podkręćmy tempo na punkowe. To raczej wychodzi z tego, w jakim momencie życie akurat jesteśmy, a wiadomo, że w życiu każdego, rzeczy smutne z wesołymi zdarzają się na przemian. Teraz byliśmy akurat w takim, a nie innym momencie. W przypadku tej płyty decydujący wpływ na jej brzmienie i klimat miało jednak miejsce, w którym komponowaliśmy i nagrywaliśmy utwory. W domu, w dziczy, w głuszy na pustkowiu pod Olsztynem. Odcięci od rodzin, na zewnątrz minus trzydzieści stopni. Na pewno to, że jest to płyta refleksyjna nie jest wynikiem chłodnej kalkulacji.


– Jeśli wasz singiel „Wpuść mnie” jest o tym, o czym myślę, że jest, to jesteście niezłymi świntuchami.
– Tak się ułożyło, że zarówno nasz utwór „Łydka”, „Mów mi dobrze”, czy właśnie „Wpuść mnie” mają lekko erotyczny charakter. Nie ma się czego wstydzić. Seks, miłość, czy miłostki wszelakie są w życiu każdego zapewne mniej lub bardziej ważne. „Wpuść mnie” to po prostu taki lajtowy erotyk.


– Bardzo subtelny. Ciało kobiety, czy część jej ciała opisany jako samotny domek na wzgórzu z przyciętym trawnikiem...
– Jarek, nasz perkusista mówił, że tekst jest fajny, ale się martwił, że może ludzie nie od razu złapią to drugie dno. Odpowiedziałem mu, że na pewno zrozumieją, że to jest dość czytelne. Natomiast sami w zespole jesteśmy przeciwni narzucaniu interpretacji słuchaczowi. I sam widzę wiele innych rozwiązań tego. Niekoniecznie musi to być opisana kobieta i sprawy damsko-męskie.


– Słuchając tego albumu odniosłem wrażenie, że może nie cała płyta, ale pierwsze 7-8 utworów układają się w logiczną opowieść, ciąg przyczynowo-skutkowy.
– Ktoś już to w swojej recenzji rozbierał na czynniki pierwsze. Z kolejnością to było tak. Kiedy mieliśmy już nagrane wszystkie piosenki, to dopiero wtedy zaczęliśmy się zastanawiać, w jakiej kolejności ułożyć je na płycie. Nasz realizator stwierdził, że one są tak różne i kolorowe, że każdy układ będzie dobry. Sami jednak zaczęliśmy kombinować, żeby ułożyć z tego historyjkę, ale też specjalnie tego nie pilnowaliśmy. To chyba też wyszło trochę podświadomie.


– Sam widzę to tak. Na początku chłopak się zakochuje w kobiecie, potem przeżywa miłosne uniesienia, potem zaczyna gryźć go zazdrość, dochodzi do rozpadu związku, więc chłopak dąży do autodestrukcji, próbuje popełnić samobójstwo, ale ostatecznie wraca i rzuca się wir kolejnych miłostek.
– Ta interpretacja bardzo mi odpowiada. W ogóle cieszę się, że ktoś jeszcze zwraca uwagę na teksty, na kolejność utworów na płycie i ułożył to w logiczną całość. Bo trzeba powiedzieć, że w erze ściągania singli, pojedynczych utworów z Internetu, nikt nie przykłada do tego wagi. Muszę jednak dodać, że to nie było naszym głównym zamiarem, a już na pewno nie chcieliśmy nagrać koncept albumu.


– Sami przyznajecie, że gracie rock regresywny, czyli muzykę, która nie jest odkrywcza, nic nie wnosi nowego. W jednym z wywiadów stwierdziliście jednak, że jeśli Was oświeci, to może to się zmieni? Może to oświecenie przyszło teraz?
– To pytanie powtarza się w wywiadach. Może wpłynęło na nas to, że gramy już od 10 lat i nie można ciągle grać tego samego, mówić do ludzi ciągle tym samym językiem, bo można w pewnym momencie capnąć swój własny ogon. My chyba zostaliśmy oświeceni przy okazji płyty „Zadyszka” wydanej z okazji 10-lecia istnienia Happysad. Na tym albumie znalazły się nasze utwory, ale zagrane przez inne zaprzyjaźnione z nami zespoły. Okazało się wtedy, że te utwory można zagrać w aranżu innym, niż hałaśliwy, gitarowy, że można pojechać w inną stronę. Uwierzyliśmy, że utwory, które robimy mogą się obronić w innej formie. Że można poprzestawiać akcenty, aby to zwrotka była mocniejsza, a nie refren, że można wykorzystać elektroniczną perkusję. Stąd się wzięło to, że „Ciepło / zimno” tak wygląda.


– Czyli można powiedzieć, że dorośliście muzycznie?
– Chyba tak, chyba wyrośliśmy już na tyle, że zrobiło nam się ciasno w szufladzie, którą sobie wymyśliliśmy. Nie mieszczą się tam nasze ręce i nogi, a przede wszystkim głowy. Może dla muzyki rozrywkowej jeszcze jesteśmy regresywni, ale sami dla siebie stajemy się progresywni.


– A jak reagujecie na opinie typu „Happysad to muzyka dla gimnazjalistów i harcerzy”? One ciągle się pojawiają w nieprzychylnych recenzjach.
– To super, bo zawsze lepiej mieć odbiorcę, niż go nie mieć. Michał Wiraszko z zespołu Muchy już wcześniej wspomniany, bo świetnie się go cytuje (śmiech) po wspólnej trasie koncertowej powiedział, że teraz czuje, jak to jest mieć za sobą rzeszę fanów, a nie rzeszę dziennikarzy. Na początku, kiedy padały słowa, że nasza muzyka jest dla gimbazy, harcerzy, dla emo dzieciaków, to się trochę denerwowaliśmy. Potem zobaczyliśmy, że to nie do końca tak jest, bo na koncertach obecny jest pełen wachlarz społeczeństwa i nie ma na co się boczyć. Oczywiście najbardziej żywiołowo i emocjonalnie reagującą na naszą muzykę grupą na koncertach są ci najmłodsi uczestnicy. Ci, którzy przychodzą pierwszy raz na koncert, jesteśmy dla nich pierwszą poważna kapelą, którą słyszą. Mają najwięcej zawzięcia, aby dopchać się pod scenę. Ale mam wrażenie, że to częsty obrazek także u większości kapel. Sam miałem jakieś 14-15 lat, kiedy pierwszy raz poszedłem na koncert Kultu, a niewiele więcej, kiedy widziałem na żywo Pidżamę Porno. Wtedy chyba jednak nie było tego problemu, że to muzyka dla gimnazjalistów, czy licealistów. Teraz te granice są wyraźnie zaznaczone, ale czy fakt, że na twój koncert przychodzą dzieciaki, to znaczy, że grasz kiepską muzykę? Jeździmy i gramy po Polsce już od dziesięciu lat i wiemy, że w różnych miastach przekrój wiekowy na koncertach jest szeroki. Nie ma jednak nic bardziej budującego dla muzyka (no dla mnie na pewno), niż widok pięcioletniego dziecka w słuchawkach pożyczonych od pana obsługującego młot pneumatyczny, który siedzi na ramionach swojego trzydziestokilkuletniego taty i razem słuchają muzyki na koncercie, razem ją przeżywają. Mnie to wzrusza, bo muzyka łączy pokolenia. Dla przykładu podam, że Luxtorpeda na facebooku napisała, że jeśli jakiś klub nie wpuści ich fana poniżej 16. roku życia to oni w tym klubie nie zagrają. My taką opinię też podzielamy i zawsze pilnujemy, aby na koncert mógł wejść każdy.


                                                                                                                                           ROZMAWIAŁ MARIUSZ RODZIEWICZ

  • Polecane

Loading