Kuba Kawalec dla 'Stodoły' (CKSPW)

Jeżeli mamy na siłę wejść komuś pod pierzynę i śpiewać mu swoje piosenki, to wolałbym się w ogóle nie pokazywać.

Jadąc na ten wywiad, zastanawiałam się intensywnie jakie pytanie zadać na początek. Niewiele wymyśliłam, więc zapytam o co najczęściej byliście męczeni w trakcie promocji płyty. Jakie pytanie najczęściej padało? 
Powtarzają się cały czas takie standardowe, na przykład skąd tytuł płyty. Całe szczęście, że już się tak często nie powtarza: „jak reagujecie na to, że was porównują do Pidżamy Porno?”. To mnie bardzo cieszy, a reszta się może powtarzać. 

No właśnie, tytuł – „Podróże z i pod prąd”. W przypadku happysad jest bardziej z czy pod prąd? 
Jak sobie patrzę na tę jesień, która właśnie mija, to bardziej jest z prądem. Natomiast cały tytuł bardziej się odnosi do tego roku po wydaniu pierwszej płyty, gdzie sporo mieliśmy pod prąd. To się tyczy promocji i całego materiału. On się nawet bardzo dobrze przyjął, ale jednak te podróże nasze, całe życie było takie trochę pomieszane. Jeszcze do końca nie wiedzieliśmy, czy będziemy grali, czy iść w stronę koncertową, czy po prostu znaleźć ciepły kącik i dobrą pracę. To było pomieszanie uczuć, niepokój. 

Odnoszę wrażenie, że pod prąd macie głównie z mediami. Publiczność przyjmuje zwykle happysad bardzo ciepło, krytyka drugą płytę również, ale w mediach za wiele Was nie ma. 
Właśnie, krytyka przyjęła nas zaskakująco dobrze tym razem. To jest dość zaskakujące. Wszyscy narzekają, że nas nie ma w telewizji. Za to w radiach lecimy. Jeśli chodzi o telewizję, to sobie myślę: gdzie, do cholery, się w niej pokazać? Programów muzycznych masz ci u nas dwa, z których jeden jest hip-hopowy bardziej, a drugi hip-hopowy mniej. Jest jeszcze 4Fun.Tv, który jest mocno interaktywny i w którym się dosyć często podobno pojawiamy. Tam po raz pierwszy widziałem się w telewizji. Byłem wtedy na wakacjach i jedynym dostępnym programem było 4Fun.Tv. To nie było zbyt miłe estetycznie doznanie :-). Idąc dalej, pojawić się w „Kawie czy herbacie”, pomiędzy rozmową o uczuleniach a przepisem na leczo, to też tak głupio. Poza tym grasz z playbacku i nie możesz się w zasadzie żadnym słowem obronić. Ja się cieszę, że nie pojawiamy się w takich programach. Pojawienie się w nich traktuję z poczuciem obciachu: nie czułbym się dobrze, gdybym pojawił się w programie, który dotyczy zupełnie czegoś innego niż my prezentujemy. Nie ma już programów muzycznych, kiedyś była np. „Strefa P”, Zbyszek Hołdys pokazywał młode zespoły. Pewnie znikają dlatego, że ich nikt nie oglądał. Wtedy nie możemy mieć pretensji do ich producentów, tylko do tych, którzy nie oglądali. Fakt jest po prostu taki, że nie ma się gdzie pokazać w telewizji. 

Zgodziłbyś się w takim razie z tak radykalnym zdaniem, że media nie są wam w tej chwili potrzebne? Powiedział tak zespół Akurat po wydaniu drugiej płyty w wywiadzie dla Stodoły. 
To jest częściowo prawda. Przy wydaniu drugiej płyty, zespół Akurat, który ma bardzo fajną pozycję i w ogóle jest bardzo dobrym zespołem, może tak powiedzieć. Każda próba pokazania się na siłę komukolwiek mija się z naturą takich ludzi, tego typu muzyków. Tak samo ja to traktuję. Jeżeli mamy na siłę wejść komuś pod pierzynę i śpiewać mu swoje piosenki, to wolałbym się w ogóle nie pokazywać. Jeżeli chodzi o stacje radiowe, to jest pewna dobrowolność. Oni sami wybierają kawałki i puszczają to, co im się podoba. Temu się nie mogę sprzeciwiać, bo nikomu w życiu nie powiem: „nie puszczaj moich piosenek”. Są wprawdzie pewne stacje radiowe, gdzie nie chciałbym się usłyszeć, ale to inna sprawa. To, co się dzieje w tej chwili, odpowiada mi, więc takich radykalnych sądów, że media nie są nam zupełnie potrzebne, nie wypowiadałbym. Jestem za naturalnym lotem. Jeśli komuś się to podoba i chce to puszczać, to nie ma żadnego problemu. Za to skrupulatnie odmawiamy pokazywania się w dziwnych programach, zupełnie niemuzycznych, chociaż mamy takie zaproszenia. 

Druga płyta, „Podróże z i pod prąd”, ukazała się dosyć szybko, pomimo że po wydaniu debiutu sporo koncertowaliście. Skąd takie tempo? 
W listopadzie 2003 roku nagrywaliśmy pierwszą płytę. Ona wyszła dopiero w lipcu 2004. Przez ten okres praktycznie dziewięciu miesięcy prawie nie graliśmy, nie byliśmy też kojarzeni. Robiliśmy więc dużo prób i nowe kawałki. Gdy wychodziła pierwsza płyta, to na dobrą sprawę mieliśmy już materiał na drugą. Wykorzystywaliśmy to koncertowo, bo gdybyśmy grali tylko piosenki z pierwszej płyty, to koncerty trwałyby 45 minut, najwyżej godzinę. Takie zespoły jak Kult, T.Love, Hey, na które ludzie chętnie przychodzą, przyzwyczaiły publiczność do długich koncertów. Mieliśmy więc dylemat: wyjdziemy na te 45 minut i co dalej? Pamiętam, jak mój kolega był w Berlinie na koncercie The Strokes po ich pierwszej płycie. Jechał podjarany, wszyscy mu zazdrościli, a wrócił zniesmaczony. Okazało się, że oni wyszli, nie powiedzieli ani słowa i zeszli ze sceny po 11 kawałkach, które są na płycie. Nawet bisa nie zagrali. My chcieliśmy tego uniknąć. Stąd też ta druga płyta, dla uważnych słuchaczy, którzy nas kojarzą może być już w miarę znana. Oczywiście są też na niej kawałki zupełnie nieznane. Zresztą identyczna sytuacja jest teraz. Mamy już piosenki na trzecią i pewnie też będziemy je grać na koncertach. Chociaż na razie nie wiadomo jeszcze, bo są takie pomysły, żebyśmy tę trzecią płytę zagrali taką spokojną. 

A nie boicie się reakcji publiczności na zmianę stylu? 
Mamy taką zasadę, że po pierwsze robimy swoje. Jeżeli tobie się podoba to co robisz, nic innego nie powinno się liczyć. Gdy zaczynasz myśleć, że coś się nie spodoba publiczności i może trzeba to z tego powodu zmienić, to robi się to bardzo koniunkturalne. Nie zastanawiamy się nad tym, czy ludzie przyjmą to dobrze. To są cały czas nasze kawałki. Jeżeli mieliśmy prawo wydać dwie płyty z utworami, które nam się podobają, to i z trzecią chyba możemy tak zrobić. Nawet jeśli te piosenki miałyby być trochę inne. Z drugiej strony znamy trochę siebie i dużo utworów, które były na początku wolne, z czasem nabrały kopyta. Chciałbym też uspokoić, że to nie będą utwory z jednym uderzeniem perkusji na pięć sekund. One po prostu będą dużo smutniejsze w warstwie liryczno – muzycznej. Chcemy do tego zrobić mocne refreny. To są na razie takie nasze zamysły. Chcemy też poszerzyć troszeczkę instrumentarium. Zobaczymy co z tego wyjdzie. Nie jesteśmy też super ekstra profesjonalnymi muzykami i może nas to trochę przerosnąć. 

Widziałam Wasz koncert w Stodole przed Myslovitz w 2003 roku. To, co w tej chwili sobą reprezentujecie to jednak jest duży postęp pod względem umiejętności. 
Pamiętam, że gdy przyjeżdżaliśmy wtedy do Stodoły, to były nasze pierwsze koncerty. Pierwszy raz występujesz na dużej scenie, jest ogromne nagłośnienie, mnóstwo ludzi, którzy nie przyszli oglądać Ciebie. Palce same Ci się wiążą, nie masz doświadczenia. My w ostatnim roku zagraliśmy ponad sto koncertów i teraz jest tak, że gdyby mnie ktoś w środku nocy obudził i kazał coś zagrać, to bym to potrafił zrobić. A wtedy… My i tak się cały czas traktujemy jako zespół półamatorski. Ale jeżeli teraz jesteśmy zespołem półamatorskim, to wtedy była to kompletna amatorka :-) Na szczęście dużo było w tym szczerości, bo my chcieliśmy bardzo dobrze wypadać, ale nie zawsze to wychodziło. Mam nagrany ten koncert przed Myslovitz, tego się nie da kompletnie słuchać :-) To masakra, ale jest sympatyczny. Przestraszeni byliśmy strasznie. 

Teraz role się nieco zmieniły i przed Wami grają młode zespoły. 
Na tej trasie, mogę to powiedzieć z ręką na sercu, najfajniejsze siedem koncertów to były te zagrane z kapelkami Naiv i Muzyka Końca Lata. O ile Naiv nagrywa właśnie płytę dla Polskiego Radia, bo wygrali Bislistę, o tyle Muzyka Końca Lata przypomina zespół happysad właśnie tych czasów koncertu z Myslovitz. To przestraszone chłopaki, ale mają zajebiste teksty, materiał, melodie. Ludzie po prostu świrują jak ich słyszą. Graliśmy w Gdyni, gdzie przyszło ponad 800 osób, a oni niesamowicie porwali publikę. Zupełnie inaczej się gra, gdy przed Tobą gra kapela, którą lubisz. My spędziliśmy razem mnóstwo czasu, bo mieszkaliśmy na Mazurach w domku jednego z chłopaków z Naiv. Rewelacyjna atmosfera, to były trzy dni niesamowitej zabawy. Potem widzieliśmy, jak chłopaki przestraszeni wychodzą na scenę. 800 osób to jest naprawdę ogromnie dużo ludzi. Szczególnie jeżeli kapelka grała wcześniej w Mińsku Mazowieckim, gdzie przychodziło na koncert 20 – 30 osób. A tutaj porywają publiczność. Widać, jak w ciągu tej pół godziny chłopaki się zmieniają. Ty wychodzisz potem i dzięki temu jest zupełnie inna energia. Jestem absolutnie za tym, żeby grać z supportami. Nawet bym tak tego nie nazwał, bo to są równorzędne zespoły, tylko mniej znane. Ale to tylko dlatego, że jeszcze nie nagrali płytki i nie są gdziekolwiek puszczani. Wszystko jeszcze przed nimi. Tak jak nam pomogło kiedyś wiele osób, my staramy się pomagać tym, którzy nam się podobają. Na przykład kapelka Naiv, może nie każdy wie, bardzo nam pomogła wydać płytę w SP Records. Oni przed Kultem, przed Punk Rock Later, rozdawali płytki, które wytłoczyli własnym sumptem, z zespołami, które nie wydały albumu. Idea była taka, żeby pokazać ludziom, że istnieją nie tylko te zespoły najbardziej znane. Jest wiele młodych, którzy też bardzo fajnie grają. Okazało się, że to super pomysł, bo był ogromny odzew na te płytki. Dostał ją między innymi Sławek Pietrzak i nie minął tydzień, a SP Records się do nas odezwało. Podobnie do Naiv, tylko chłopakom coś się tam nie udało. Dzięki nim nagraliśmy płytkę. Chyba bym nie mógł spojrzeć na siebie, gdybyśmy na przykład nie wzięli chłopaków w trasę. To nawet nie jest forma odwdzięczenia się, tylko po prostu bardzo mi się podoba to co robią. 

Skoro już rozmawiamy o koncertach, to czy mógłbyś się pobawić w malarza i spróbować odmalować portret człowieka, który przychodzi na koncerty happysad? Wydaje mi się on dosyć charakterystyczny. 
Na pewno bardziej kobieta niż mężczyzna i bardziej młodszy niż starszy. Ludzie, którzy słuchają alternatywnej muzyki, kojarzą się z glanami, czarnym płaszczem i pryszczatą twarzą. A to nie jest tak. Często przychodzą ludzie około trzydziestki lub czterdziestki, którzy przyprowadzają na przykład swoją dziesięcioletnią córę i razem się bawią. Przychodzą też ludzie w sweterkach, spod których wystają kołnierzyki. Są też tacy, którzy nastawiają się na ostre pogowanie, czego ja tak do końca nie lubię. Sporo przychodzi bardzo młodych ludzi w wieku gimnazjalnym i nie wiem, czym to jest spowodowane. Denerwuje mnie to, że ludzie choćby już o dwa lata od nich starsi, zaczynają narzekać, że tyle gówniarstwa przychodzi. Denerwuje mnie taki współczynnik nietolerancji. Ja się cieszę z tej młodej publiczności, która słucha muzyki jaką ja lubię. Przecież różnica pięciu czy czterech lat nie daje nikomu prawa do stawiania się wyżej. Jak ja miałem 14 lat, to wtedy zaczęła się moja przygoda z muzyką. Czułem się niesamowicie dowartościowany, że słucham takiej muzyki, której nikt nie słucha. Wtedy na topie był musical „Metro” i piosenki z „Dirty Dancing”, a ja słuchałem Siekiery, starego T.love’u, Kultu. Byłem zupełnie inny od wszystkich. Teraz przez to bardzo pozytywnie odbieram tych młodych ludzi. Negatywnie odbieram tych, którzy są niewiele od nich starsi, a im to przeszkadza. To bardzo niefajne. 

Wróćmy może jeszcze do tematu płyty. Czy myślisz, że naprawdę istnieje coś takiego jak syndrom drugiej płyty? 
Istnieje. To zmora wszystkich muzyków. Nawet jak się wchodzi do studia i nagrywa pierwszą płytę, to już to wisi w powietrzu. Ale tak jak powiedziałem wcześniej, rzeczą najważniejszą w robieniu muzyki, a i pewnie w życiu, jest to, żeby zaspokoić swoją własną próżność. To ty masz być zadowolony z efektu. Tylko wtedy będziesz się z tym dobrze czuć. Można to zaobserwować na rynku pracy. Większość ludzi, nawet mając dobre posady, nie jest zadowolonych z tego co robią, bo się w tym nie realizują. Odwrotna sytuacja jest wtedy, gdy robisz coś, co ci się strasznie podoba, ale nie podoba się to nikomu wokół. To jest bardziej szczere. Nie zawsze można trafić w gusta ludzi, które są bardzo wymagające. To może czasami boleć, ale jeśli tobie się to podoba, to niewiele się poza tym liczy. Jeżeli jest symbioza, że podoba się tobie i podoba się innym, to już jest super. Możesz się czuć spełnionym – to jest taki pierwszy stan. Drugi, gdy jesteś spełniony połowicznie - zrobiłeś swoje, tobie się to podoba, ale nie podoba się to innym. To jest jeszcze stan przyjmowalny. Stan zupełnie nieprzyjmowalny jest wtedy, gdy nie podoba się ani tobie, ani innym. 

To który stan dotyczy w tej chwili happysad? 
Ja jestem bardzo zadowolony. To gdzieś pomiędzy pierwszym stanem, a drugim. Tak jak pierwsza płyta została mocno zjechana przez krytykę, tak teraz spotykamy się z opiniami, że druga płyta mocno dojrzała. Dużo dojrzalsza niż podobno kultowa pierwsza płyta. Czyli nagle się okazuje, że pierwsza nie była taka zła. Z kolei ludzie gorzej przyjęli drugi album. Istnieje też coś takiego jak „syndrom pierwszego usłyszenia”. Bardzo dużo znaczy dla ciebie materiał, przez który poznałeś zespół. Ciężko jest później doskoczyć do tego poziomu emocjonalnego, jaki towarzyszył poznawaniu tego materiału. 

I na koniec prawie stałe pytanie: czego można się spodziewać po koncercie w Stodole? 
Może brzydko to zabrzmi, ale jesteśmy w takim momencie trasy, że niczego nowego (smiech). Postaramy się zagrać obydwie płyty. Mamy za to plany na nowy rok, żeby zrobić koncerty akustyczne: z trąbką, akordeonem, może skrzypcami. Teraz po prostu z braku czasu nie możemy jeszcze tego przygotować. Ale za to będzie to pierwszy koncert w Warszawie po oficjalnej premierze płyty, więc może przyjdą ludzie, którzy jeszcze nie słyszeli tych piosenek. Zapraszamy. 

My również zapraszamy :-). Dzięki za rozmowę. 
Nie ma za co. Ja w ogóle jestem małomówny, a tutaj się tak rozgadałem… (śmiech) 

  • Polecane

Loading